Noc, prawie północ...

Wyszłam z domu. Ciemność i zbyt powolna akomodacja zmusiły mnie do chwili zastygnięcia
w oczekiwaniu na akceptację tych "niejasnych" warunków. Już w tym momencie uwydatniła się aktywność innych zmysłów. Poczułam mroźne, jak na tę porę roku, powietrze. Jego zapach był...mroźny, silny i mocno przenikający moją skórę.

Pierwsze kroki były ostrożne. Może dlatego, że nie bardzo znałam tę okolicę. Po minięciu furtki było inaczej, tej okolicy nie znałam w ogóle...

Szłam nie zastanawiając się specjalnie, dokąd dojdę. Konkretnym celem tej wyprawy nie było zdobycie wyznaczonego szczytu, ale pragnienie doświadczenia tego, co będzie w trakcie. Doświadczenia pełnego.

Na początku trawa, delikatnie muskała, pozwalała iść z lekkością i dawała poczucie płynięcia. Tak naprawdę dzięki łagodności drogi i przyjemnej rzadkości powietrza mogłam całkowicie skupić się na tym, co dzieje się we mnie. W tej chwili były we mnie tylko obrazy oszczędne, subtelne. Przestrzeń, odległy horyzont, powietrze...

Po wejściu do lasu na chwilę zmieniły się odczucia. Lekkość niosącej łąki zamieniła się
w grząską ścieżkę ograniczoną drzewami zamykającymi przestrzeń nade mną rozłożystymi koronami. Było ciemniej i ciaśniej. Drzewa oddychały spokojnie, korony lekko szemrały... Może mówiły o mnie?

Z każdym krokiem błoto, które trochę przeszkadzało w ciszy i spokoju, przestawało być niechcianą przeszkodą. W miejsce tego pojawił się tajemniczy dźwięk, lepki, mokry, szary, równomierny
i rytmiczny, jak moje kroki.

Podniosłam głowę do góry, widok się nie zmienił, wyżej było tak samo ciemno, ale jakby więcej powietrza, zapachu. Więcej dźwięków.

Mijałam kolejne, monumentalne drzewa. Potężna kolumnada prowadziła mnie, zapraszała coraz dalej
i głębiej. Czarne posągi w czarnej przestrzeni obejmowały to, co za mną i ograniczały to, co przede mną. Gościnność tego lasu urzekła mnie, czułam, że jest nam ze sobą dobrze...

Ten las pozwolił mi się poczuć, usłyszeć, dotknąć. Jedynym wrażeniem wzrokowym, jakim mnie wtedy obdarzył było czarne niebo usłane niezliczoną ilością jaśniejących, ale nie zakłócających ciemności gwiazd.

Przez chwilę szybowałam po czarno-białej mapie sklepienia i słuchałam. Momentami było niewyobrażalnie cicho, może nawet głucho. Ta głusza, to niesamowicie mocne, ciężkie
i głębokie dźwięki. Nieczęsto mam okazję tego słuchać...

Droga prowadziła w dół. Sądząc po zawężającej się przestrzeni wokół mnie było to coś
w rodzaju wąwozu. Dzięki pochyłej ścieżce i grawitacji mogłam bardzo silnie poczuć swoje ciało, własny ciężar, materialność.

Zaskoczona byłam odwagą a może raczej zaufaniem i pokorą, z jaką wchodziłam w tę ciemność. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę łatwiej się schodzi nie widząc, na czym się staje. Czułam pod nogami kamienie, piasek, gałęzie, ale w momencie oderwania nogi od ziemi wrażenie nierówności znikało i pojawiało się następne, następny kamień, gałąź, coś...

Ta całkowita ciemność pozwalała na zupełnie inne odczuwanie, nie wiedziałam, na co stanę dopóki nie stanęłam na tym, nie wiedziałam jak pachnie dopóki nie poczułam zapachu, nie wiedziałam, jaką ma "skórę", dopóki nie dotknęłam...

Nieoczekiwany błysk latarki spowodował pojawienie się jakiś sylwetek, zarysów, które siłą wyobraźni każdy zaczyna interpretować, nadinterpretować. Kiedy coś jest niedopowiedziane, naturą ludzką jest sobie dopowiedzieć, po swojemu. Zobaczyłam, dosłownie zobaczyłam, iż tutaj dużo korzystniejszy był brak światła. Tu było zbyt dużo innych bodźców. Tu przyjemność sprawiało swobodne "poruszanie się po omacku".

Tu były tylko drzewa. Dotykałam ich, czułam ich zapach, słyszałam jak oddychają, poruszają się, każde inaczej. Mogłabym wiedzieć o nich wszystko, ale jeżeli nie mogłam ich zobaczyć dokładnie, to nie chciałam w ogóle ich widzieć.

 

...zobaczyłam, następnego dnia.

Wiedziałam już, jak pachną, jakim głosem mówią, jaką mają strukturę. Teraz mogłam już tylko patrzeć, dokładnie, nic mnie nie rozpraszało.

Jedne były stare i zniszczone, pochylone i pomarszczone, inne młode, gładkie i smukłe. Silne, indywidualne, niezależne, obok słabe, wiotkie i zależne od pozostałych. Jedne mocne i strzeliste, inne kalekie, leżące. Pełne życia i umierające, kochające i samotne, kwitnące i wyschnięte.

Jedne piękne, inne...odarte ze skóry.

Piękne i przerażające...w dzień, a co dopiero w nocy...

Galeria Czakram - Katowice

 

<<< wstecz